Lili, lili, laj...

Siedząc dziś przy świątecznym stole z bliskimi, myślałam o tym, jak wyglądałby ten czas, gdyby zamiast stołu pełnego jedzenia, na środku pokoju stanął żłóbek z maleńkim Jezusem. Bóg pośród nas. Miłość wypełniająca wszystko wokół, ciepło i niewinność...
Jako matka czwórki dzieci z trudem powstrzymałam wzruszenie. Przed oczami miałam od razu pierwsze chwile z każdym moim maleństwem w ramionach. Matczyny zachwyt , ojcowska troska i skarb najcenniejszy, owinięty w pieluszki, kwilący cichutko... Zakochanie od pierwszego wejrzenia, morze uwolnionej z serca czułości, delikatności, subtelny zapach niezapomnianej chwili. Bliskość tak inna od każdej, znanej dotąd. Pieszczotliwe westchnienia wypełnione wzruszeniem duszy. Ciche sam na sam w objęciach niezmierzonej tkliwości, rozczulenie, uwielbienie... Żaden najdrobniejszy gest, żadna minka maleństwa, nie umknęła wtedy naszej uwadze. Przedziwna koncentracja miłości na jednej, maleńkiej osóbce tulonej w ramionach. Łzy szczęścia, cicho szeptane słowa, fascynacja... Za każdym razem, kiedy na świat przychodziło nasze kolejne dziecko, myślałam, że tak wygląda pełnia szczęścia i miłości.
Dziś, myśląc o maleńkim Jezusie w żłóbku, poczułam, że jest coś więcej, niż szczęście z moich wspomnień, bo On jest Miłością doskonałą.  Dotarło do mnie, że otwierając się na Boga, chcąc Jego obecności całym sercem, świat wokół nagle diametralnie się zmienia. ON przychodzi naprawdę. Jest prawdziwie, tu i teraz.W Jego obecności wszystko staje się niezmierzalne, wypowiedzianym słowom nagle brakuje mocy, uczucia nabierają niespotykanej głębi, brakuje łez, by wylać z siebie ogrom wzruszenia, zachwyt staje się uniesieniem pełnym żaru, płonącym ogniem niespotykanej namiętności.
Wielka to tajemnica... Bóg - Człowiek pośród nas. Maleńki i bezbronny, a jednocześnie tak wielki i mocny. Jasność w ciemnościach naszego życia, światło rozpraszające mrok.

Podchodzę do żłóbka, drogi Jezu... Nieśmiało i delikatnie biorę Cię dziś w ramiona. Rozpływam się w zachwycie, wzruszona, cicho śpiewam lili, lili laj... Dotykasz mego serca, Panie, swoją maleńką rączką, poruszasz je do głębi, olśniewasz i oszałamiasz bez reszty.
Lulajże, Jezuniu, moja perełko...

Laboratorium ciepła




Bardzo lubię przedświąteczny czas. Adwent jest dla mnie pełen ciepła i światła, mimo,że za oknami zimny grudzień. Zanurzam się, w jakiś szczególnie przyjemny  dla mnie sposób, w szarym trudzie, jak Maryja wyczekuję narodzenia Miłości.

Patrzę na nieposprzątany dom, myślę o porządkach w garderobie, kilometrach nieumytych okien i nieupranych firanek. Kalkuluję, planuję, obmyślam plan... Siadam na chwilę z ciepłą herbatą w ręku i tak sobie myślę, że kocham ten mój dom w nieładzie. Jest w nim tyle życia. Z każdego kąta wygląda jakaś piękna chwila. Stół przede mną wygląda strasznie dla kogoś, kto nie siedział przy nim przez ostatnie tygodnie. Dla mnie jest wspomnieniem radości, która towarzyszyła przy malowaniu setek pierników. Do teraz ozdobiony jest śladami kolorowego lukru. Tu i tam błyszczy brokat, który nie pozwala zapomnieć ozdabiania bombek, które co roku malujemy z dziećmi. Resztki kleju i plamy z farb śmieją się wesoło, przede mną na podłodze kilka koralików, które odpadły z plecionych z papieru choinek. Dopijam herbatę i szoruję stół. Zdejmuję firanki i z lekkim zdziwieniem czuję w nich zapach siana. Niedawno szykowaliśmy w naszym domu kiermasz świąteczny dla naszej parafii. Niezapomniany czas spotkań, miły gwar, pracowite ręce wielu osób, które chciały pomóc innym. Grupka dzieci pakowała sianko na wigilijny stół. Jeszcze nigdy nie miałam w domu tak uroczego bałaganu. Źdźbła trawy leżały dosłownie wszędzie, nad nami unosił się zapach stajenki. Oczy dzieciaków błyszczały radością. Salon i kuchnia zamieniły się w fabrykę choinek, stroików, bombek i aniołków. Zaraz potem stały się domową wytwórnią lukru piernikowego, który ozdobił słodkie, piernikowe, cudne chatki. Magiczny czas. Tym pachnie mi właśnie adwent. Dla mnie to czas otwartych drzwi mojego domu, spotkań i rozmów do rana,  pracy ofiarowanej dla innych, potrzebujących wsparcia. Czas wspólnoty serc, chwil, bycia ze sobą, zaangażowania we wrażliwość, którą tak często ostatnio chowamy w kąt. To właśnie ta wrażliwość serc zamieniła mój dom w laboratorium talentów. Rozłożyła tu wielu na czynniki pierwsze, tworząc związki trwałej przyjaźni, więzi pachnące dobrem, ogniwa miłości. Jak tu teraz posprzątać? Może otworzę drzwi jeszcze szerzej, by wpadło nowe, świeże powietrze, pełne pomysłów na Boże Narodzenie.

Nie chcę biec teraz z tłumem po świąteczne zakupy. Nie chcę wpaść w szalony wir sprzątania i nerwowych przygotowań świątecznych. Chcę być mamą zanurzoną w codzienności tego, co ważne. Nie wyobrażam sobie moich dzieci bez iskierek radości w oczach, kiedy zapalają roratni lampion, bez uśmiechu i ekscytacji maleńkim płomykiem świecy. Marzę o tym żeby Światło rozpraszające mrok było dla nich ważniejsze, niż kolorowe iluminacje świąteczne w marketach.  Chcę być żoną, która bardziej niż o siebie, dba o to, by mąż był ogrzany domowym ciepłem, bijącym od rodzinnego ogniska.

Może mój dom nie będzie w tym roku wysprzątany na wysoki połysk... Może lepiej, żeby pozostał skromną stajenką z szeroko otwartymi drzwiami, pachnącą trzódką, w której zabłyśnie najjaśniejsze światło Bożej, nowonarodzonej Miłości.

Photo by Aliona Gumeniuk on Unsplash


Bieda miłości





Jesienna, listopadowa słota sprawia, że ludzie kulą się w sobie, chowają w zakamarkach ciepłych domów. Puchaty koc i szklanka gorącej herbaty to najlepsi przyjaciele na takie dni. Czas jakby zwalnia, długie wieczory wkładają nam w ręce dobrą książkę, robótkę, układają na wygodnej kanapie z nowymi odcinkami ulubionego serialu.  Wybiegamy z domu załatwiać tylko to, co najpotrzebniejsze, wracamy z pośpiechem do ciepła naszych domów. Wielu z nas myśli już o grudniowym, świąteczno - mikołajkowym klimacie. Planujemy świąteczne zakupy, prezenty. W telewizji cudny, sielankowy obraz naszych marzeń, odbijający się błyskotliwie w reklamowych filmach. Śpiewają nam anielskim głosem znanej piosenkarki świąteczną piosenkę, obiecują w promocji  miliony potrzebnych rzeczy, niezbędnych i natychmiast koniecznych nam do szczęścia. A my, skuleni pod puchatym pledzikiem naszej ciepłej wygody, łykamy słodkie tabletki marketingowej zachęty, które wzmagają nasz apetyt na więcej i lepiej. Zasługujemy przecież na ten blask, na piękne i wygodne życie w luksusie. Potrzeba nam tego ciepełka, bo listopad byłby nie do zniesienia z jego chlapą i szarugą. 
A ja? Odkąd jestem z Tobą, Panie, tak świadomie i blisko, kocham smutny listopad. Kocham każdy jego dzień. Poranki są ciemne, prawie tak bardzo jak noc. Tak ciche i przepełnione Twoją obecnością. Poranne zakupy pachną już zbliżającym się adwentem. Cisza ma woń mroźnego, ostrego powietrza, swoim chłodem dociera w głąb mojego serca, które tak mocno powiększasz, Boże, każdego dnia. Nie jestem skulona, Panie. Twoja łaska sprawia, że jest mnie nawet jakby za dużo, bo pragnę rozdać się cała, ulżyć sercu, podarować dziwny nadmiar nieznanej mi dotąd odmiany miłości.Uczucia, które nie pozwala żyć dla własnej wygody, w ułudzie i kłamstwie lukrowanego świata promowanego przez media. 
Oprócz serca, dotknąłeś moich oczu, poprawiłeś  mój wzrok, Panie, choć okulary są mi nadal potrzebne.  Widzę stokrotnie więcej, dostrzegam ukryte piękno nawet w brzydocie ukrywanej gdzieś, w kątach świata, spychanej na margines, pomalowanej niewidzialną farbą obojętności "nowoczesnych" ludzi ze świata, gdzie trzeba być trendy. Widzę biedę tych, którzy uważają się za coraz lepszych, piękniejszych i nieskazitelnie doskonałych.  Zauważam ich głupotę, powierzchowność i ułudę lakierowanego, pełnego sztucznego blasku życia. Dostrzegam też malutkie płomyki nadziei w sercach tych, którzy żyją w krzakach, na ulicach, zepchniętych na margines, niepasujących nigdzie elementów wspaniałej układanki życia. Moje serce napełniłeś, Boże, niezwykłą wrażliwością, która tworzy teraz przede mną zupełnie nowe obrazy, wymalowane prawdą i miłością. 
Jeden świat, jeden listopad, miliony ludzi wokół mnie... Jedni szukają swojego szczęścia w brokatowym obrazku świata wypełnionego blaskiem zakamuflowanej ułudy, drudzy nieśmiało chowają okruchy swojego życia pod "namiotami" z plandeki, śmierdzącymi kożuchami, nosząc w reklamówkach cały swój dobytek, cały dom, a w nim przeszłość i nadzieję na przyszłość.  Jedni i drudzy pogubieni, krzyczący brakiem miłości...

Dziękuję Ci, Boże, za moją wrażliwość serca. Jestem Ci wdzięczna, że pokazałeś mi, że nie jest ona powodem do wstydu, do ukrywania się z nią w  świecie. Naucz mnie, Panie, krzyczeć tą właśnie wrażliwością,  by otworzyć serca tych, którzy pozamykali je dla Ciebie. 

Jeśli Twoje serce jest wrażliwe i otwarte, zapraszam Cię do wsparcia akcji, do której koordynacji zostałam zaproszona: Przyjaciele Bezdomnych - zaadoptuj Bezdomnego. Inicjatywa ma przede wszystkim na celu otoczenie modlitwą tych, którzy mieszkają na ulicy. Chcemy obudzić nią w ich sercach pragnienie powrotu do normalnego, dobrego życia.  Jedna dziesiątka różańca raz w tygodniu może rozniecić nadzieję, pobudzić do działania, sprawić, że życie bezdomnego przestanie być ciągłym, szarym i smutnym listopadem.
Zapraszam po szczegóły na naszego facebook'a: @PrzyjacieleBezdomnych Możesz także napisać wiadomość e-mail na adres przyjacielebezdomnych@gmail.com

 Stwórz duchowy dom dla bezdomnego. 
"Przemiana życia od modlitwy się zaczyna" (św.Brat Albert).
 Dzięki Tobie jeden samotny człowiek może otrzymać odrobinę miłości...


Photo by Alisa Anton on Unsplash

Bezpieczny port




Otulam się moją świętą samotnością, jak ciepłym kocem. Zmarznięta lgnę w nią głęboko, głębiej, dalej. Staję się ciszą, bezruchem. Wchodzę w rozgrzewający duszę spokój. Tak mi tu dobrze, tak błogo i słodko. I choćby wokół szalała burza, świat pędził na oślep donikąd, wiem, że tu jestem bezpieczna, że tu należę cała do Ciebie, Boże!
W świętej samotności serca nie ma zgiełku, choć wokół toczy się życie wypełnione gwarem i nieustannym ruchem.  Moja mała nicość, mój niebyt w tym, co ze wszystkich stron krzyczy jaskrawością i przesytem. Przystań, bezpieczny port, do którego płynę stęskniona z wyprawy w codzienną głębię zajęć i powinności. Wracam tu często, zalana potopem uczuć, przesiąknięta bezowocnym wysiłkiem, umęczona ciężarem oczekiwań i niespełnionych marzeń. To tu oddaję Ci wszystko, Panie... cały mój zgiełk, bałagan wokół, kołowrotek życia pchający mnie naprzód, naprzód i naprzód...
Przeżywając mój codzienny koniec świata, wątpiąc we własne siły, wypompowana bieganiną pośród jazgotu życia, jestem spokojna, bo wiem, że zawsze czekasz na mnie, Panie, w ciszy mojego serca. Tu ustaje rwetes, zwalnia krzątanina, chmurne myśli odchodzą gdzieś, w niebyt. Moja samotność jest balsamem na rany zadane nadmiarem słów, złych spojrzeń, niepotrzebnych gestów. Tu życie nie boli. Tu jestem z Tobą, mój Boże. Tu każde cierpienie, każdy kłopot ma inny wymiar, jakiś słodszy smak. Tu krystalizuje się moja miłość, ogrzana ciepłym powiewem Twojego Ducha.
Wtulona w ciszę odzyskuję siły, nabieram mocy, znajduję wyjście z każdej trudnej sytuacji. Myśli płyną łagodnie, jestem spokojna... Trwam w bezruchu chwili, smakując Twej boskiej cierpliwości i dobroci. Ciężar z którym przyszłam ustępuje, a ja zanurzam się w oceanie  Miłości, obmywam się z resztek złości i niecierpliwości serca.
Oczyszczona świętą samotnością wracam do życia, by rozdawać iskierki Twojego blasku, którym mnie wypełniłeś na dalszą drogę...






Takie jest niebo...



Jak ptak wypuszczony z klatki, wyfrunęłam w stronę nieba, zachwycona jego błękitem. Moja dusza niecierpliwa, rozedrgana wypełnia się radością, unosi gdzieś wysoko. Gdzieś, gdzie w ciszy słychać dźwięki anielskich dzwonków. Stąpam niepewnie po niebiańsko miękkich obłokach wdzięczności i dziękczynienia. Stąd już tylko krok do zielonych pastwisk, ukwieconych łąk, pełnych Twojej miłości, mój Boże! Jak tu dobrze, ciepło i bezpiecznie! Oddycham powietrzem wypełnionym Twoja łaską. Poisz moją duszę, napełniasz mnie Sobą, wzmacniasz i dajesz przedsmak nieba. Czekałeś na mnie, Panie z utęsknieniem, aby mnie przeniknąć i ogarnąć w sposób najwspanialszy ze wspaniałych, najintensywniejszy, rozkosznie idealny. Rozpaliłeś we mnie Miłość. Zawładnąłeś mną... Objąłeś czule i opromieniłeś ze wszystkich stron. Wlałeś we mnie świeżą wiarę, hojnie obdarzyłeś zapałem. Uległam posłusznie Twoim Boskim palcom, kształtującym me serce na nowo. Dłoniom, które wyprostowały zastałe w niedawnej niewoli skrzydła duszy. Ucałowałeś mnie i z sercem pełnym żaru wypuściłeś w świat. Lecę, frunę niepewnie, oszołomiona smakiem wolności i prawdy. Twój Duch Miłości tchnie tam, gdzie chce... Podążam naprzód niesiona powiewem Jego woli.

Ucałowałeś me serce tak czule, Panie, tak czule!  Oszalałam, upiększona Twoją miłością, niecierpliwie pragnę już tylko nieba dla wszystkich!

 Otwieram oczy i zdumiona, widzę więcej dobra wokół. W stwardniałych sercach ludzkich, gdzieś, na dnie pochowane, przyprószone pyłami tego świata, małe, jak nasionka gorczycy, połyskują kryształki Twojej Miłości, Boże! Tak, widzę w nich niebo! Pozbieram je wszystkie, odkurzę, przytulę do serca, ogrzeję, a ty Panie, skrop ożywczą rosą swej łaski, by znów mogli kochać Twoją miłością.
 
Pozwalam się unieść pragnieniu serca, miłości intensywnej bez miary, nieskończenie głębokiej, wspaniałej i pięknej. Miłości, w której wszystko się mieści... Taki jest Bóg, kochanie... Takiego Nieba pragnę dla Ciebie.  Otwieram twą klatkę, leć, fruń wysoko!


Z najlepszymi życzeniami  urodzinowymi dla mojego męża,
 wspominając także 15 lat naszej wspólnej małżeńskiej drogi.

Pójdź za mną

"Pójdź za mną!"  O nie, nie! Ja? Ja chcę skończyć studia, mieć dobrą pracę, męża, dzieci. "Pójdź za mną!"  Ja? Ja teraz mam rodzinę, wiesz, to tyle obowiązków, tyle zajęć! Życie ucieka tak szybko, ja ledwo je doganiam! Nie, nie mam czasu! "Pójdź za mną!" - wołanie ucichło do szeptu, codzienność skutecznie je zagłuszyła.


Z wielkim zapałem pełniłam rolę żony i matki. Doskonała pani domu, troskliwa i opiekuńcza towarzyszka dziecięcych zabaw - byłam z siebie dumna. Wydawało mi się, że odkryłam sposób na szczęśliwe życie. Do perfekcji opanowałam zarządzanie swoim światem. Każdy dzień zaplanowany tak, że wszystko działało sprawnie, jak w zegarku. Nic nie było w stanie zaburzyć moich planów, nawet spontaniczne decyzje  mojego męża. Zawsze byłam gotowa, poukładana, zadowolona. Każda sekunda mojego życia była dokładnie policzona, dobrze wykorzystana. Często robiłam nawet kilka rzeczy na raz. Ot, cóż to za problem!  To kwestia organizacji! 


W domu czysto i świeżo, dzieci zadbane, dopilnowane, ciepły obiad czeka na męża na stole. Jeszcze tylko prasowanie i zmywanie. Odkurzę jeszcze i sprzątnę wieczorem kuchnię, poczytam Małemu bajeczkę do snu, utulę, pocałuję w czółko i pomyślę o tym, co będzie jutro... Pójdź za mną? Spójrz, Panie, jak dobrze sobie radzę, niepotrzebnie się o mnie tak bardzo martwiłeś. Ja od zawsze pragnęłam być matką i żoną. Widzisz, jak dobrze wybrałam, tu się spełniam! TO jest moje życie! Tak jest mi dobrze!  Czasami tylko czuję, że pragnę wciąż więcej, jakby to, co mam, miało jakiś brak... 
Spełniona, doskonała, zadowolona lecz nienasycona - zasypiałam tak często -  niespokojna, poruszona zagadką luki w szczęściu mojego życia. Każdego ranka pustka w codzienności rozlewała się z coraz większą siłą, zalewała mój doskonały grafik, a ja usilnie wycierałam ją, pytając: o co Ci chodzi, Boże?! Robię wszystko, by było Nam wspaniale!


 Cisza... Cisza tak wielka, że aż przerażająca.  Stoję na ścieżce swojego istnienia w koszmarnej ciszy, pustce i zagubieniu. Jakby ktoś odebrał mi nagle moje supermoce doskonałości i zaradności. W oczy powiał wiatr trosk, drobnostek urastających nagle do trudnych problemów. Serce zgłupiało bijąc dla niewymownej tęsknoty. Chcę więcej! Pragnę! Pragnę czegoś więcej, niż szczęścia wymalowanego po swojemu. Więcej, więcej miłości! ... krzyczę w głuchą ciszę...


"Pójdź za mną!" Cichy szept budzi mnie jakby ze śpiączki, wyciąga z martwej ciszy. Nie słyszę już rozkazu, kusisz Swoim ciepłym spojrzeniem Boże...  Jak mam iść? Zostawić to wszystko, co tak misternie zbudowałam i o co troszczyłam się z taka miłością? Jak? Wyrywasz mi serce, Boże! Patrzę jednak zachłannie w Twoją twarz, ciepło Twojej miłości ogrzewa moją zmarzniętą duszę. Wiem, że nie pójdę już dalej bez Ciebie. „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłam się uwieść” (Jr 20,7)...


Idę więc za Tobą, Panie, wpatrzona w Twoje bezpieczne ramiona. Nasycona blaskiem Twojej miłości i czułości, spełniona. Za Tobą nie znaczy wcale, że nie jest po mojemu. Za Tobą, czyli tylko krok dalej, na wyciągnięcie ręki od niewyobrażalnego, absolutnego szczęścia, pełni, którą Jesteś. Blisko tak, że bliżej już się nie da, bo dalej jesteś już tylko TY.  Idę zachwycona swoim życiem opromienionym Doskonałością, bo to Ty trzymasz je teraz w swoich dłoniach.   Idę... poruszona, zafascynowana światem, którego nie było wcześniej w moim grafiku.  Idę za Tobą zakochana, lekko stąpam po ziemi,  śpiewam Ci psalmy i wiem już, że gdy idziesz przede mną, Panie, już nic mi nie grozi, bo choć tysiąc padnie u mego boku, a dziesięć tysięcy po mojej prawicy, nic złego mnie nie spotka. (Ps 91)
Nie muszę już żyć perfekcyjnie, nie chcę być idealna. Nie żyję już dla siebie... Każdego dnia pytam Cię, Panie, jak bogaty młodzieniec z ewangelii: czego mi jeszcze brakuje?  Co mam czynić?  A TY patrzysz z miłością w moje oczy i odpowiadasz: chcesz być doskonała? Oddaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim, a potem idź za mną.  Idę więc, bo wiem, że nie ma lepszego planu dnia, ani pomysłu na moje życie:)  

Idę za Tobą, Panie, rozdaję siebie od rana: w kanapce pełnej miłości, włożonej do szkolnego plecaka, w kawie postawionej przed mężem, osłodzonej wdzięcznością za jego czułość i troskę, w uśmiechu wysłanym ubogim w radość,  w przytuleniu tych, którym brakuje ciepła i czułości. 

Oddałam Ci wszystko, rozdaję siebie. Zamiast pustki i braku mam w sercu radość i spełnienie.  Idę zapatrzona w Ciebie, w towarzystwie Twoich aniołów, którzy mnie strzegą na wszystkich mych drogach. I tak na prawdę już nie ja idę, lecz niosą mnie na rękach ci aniołowie, abym nie uraziła swej nogi o kamień... 
Zabrałeś mi strach i niepokój. Nie myślę już o tym, co będzie jutro. Zasłaniasz przyszłość swoimi ramionami rozpostartymi na krzyżu, czekasz na mnie z otwartym sercem. Wołasz mnie po imieniu, mówisz: córeczko, czekałem...

Dzieci zaraz wrócą ze szkoły, a ja z obiadem w przysłowiowym lesie. Pralka w łazience krzyczy, że pranie już czyste, Mały płacze, że kompot się wylał na dywan. Puka listonosz, dzwoni telefon... Sprawnie liczę sekundy, ustalam co najpierw, co potem.  W słuchawce słyszę głos teściowej: " zrobiłam sporo pierogów, nie chcesz na obiad?" Mąż wcześniej wraca z pracy, jemy pierogi, pranie i dywan  schną w okamgnieniu. Za oknem już smutna i ponura jesień, a nam tak dobrze  z TOBĄ, 
BOŻE w ciepłym domu, wokół rozpalonego kominka...

Tęsknotę  i niedosyt szczęścia wyleczyłam  JEGO obecnością.

Blisko tak...


"Wiem, że jest więcej... Tęsknię nie tylko ja." Obudziłam się dziś rano ze słowami  piosenki  w głowie. Fisheclectic - "Blisko". 
Pękny, słoneczny dzień za oknem, a w głowie piosenka o tęsknocie za bliskością. Z balkonu w sypialni widzę przed sobą piękne, kolorowe drzewa, kołysane lekkim wiatrem. Nad łąką unosi się jeszcze mgiełka, tajemniczo przykrywająca zeschłe już zioła. Słońce odbija się w pokrytej srebrzystą rosą trawie, jak w zwierciadle. Tyle światła w tym wszystkim, tyle piękna i delikatności! Oddycham tą świeżością poranka, tonę w zachwycie...

Dlaczego tak wielu ludzi jest smutnych? Nie widzą świata? Za czym tęsknią? O czym myślą? Dokąd zmierzają w swoim przygnębieniu?
Od poniedziałku miałam wiele spraw do załatwienia, byłam w wielu miejscach: urzędach, przychodniach, sklepach. Wszędzie przyglądałam się ludzkim twarzom pełnym smutku, niezadowolenia i chłodu. Taki jest świat, takie życie... mówi wielu, na usprawiedliwienie swojego ponurego życia.
Ogromna tęsknota w sercu, wymalowana jest wyraźnie na twarzy zbolałej, choć młodej i pięknej blondynki w recepcji przychodni. Zgaszone piękno. Lekarz automatycznie badający stłuczoną nogę mojego syna. Patrzący w milczeniu na rentgen, wypisujący w milczeniu receptę. Zgaszony zapał... Mężczyzna w poczekalni przysiadł na krześle, usłyszał przed chwilą: "nie mogę panu pomóc..." Zgaszona nadzieja... W urzędzie pracy tłum oczekujących w kolejce osób. Mam 50-ty numerek. Jestem z Małym pośród czterdziestu kilku osób zapatrzonych w ekrany telefonów. Zgaszona wiara w lepsze jutro... Smutek aż przeraża w tym miejscu. Mały podskakuje, biega, ciekawie zagląda w każdy kąt. Podchodzi do ludzi, zaczepia wesołym spojrzeniem. Tylko jeden mężczyzna odpowiedział mu uśmiechem, ale jakby zawstydzony swoją reakcją. Siedzę dwie godziny w dusznej sali, za oknem woła mnie piękny dzień.  I myślę sobie: Boże, wpuść tu trochę światła, zrób coś, przecież jesteś tak blisko, jesteś tu pośród nas!  Rozmawiam z Małym o strażakach, bo ciekawie pyta o gaśnicę i czerwony guzik bezpieczeństwa na ścianie. Za 3 sekundy wyje alarm pożarowy! Wszyscy ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem. Wychodzimy na zewnątrz budynku, tworzą się grupki, jest nieśmiała rozmowa. Słońce rozjaśnia nasze twarze, topi smutek. Radość wybucha spontanicznym śmiechem na wieść, że to tylko przypalone udko w barze na parterze urzędu.
 
Za Tobą, Panie, tęskni każde ludzkie serce! TY jesteś pięknem, zapałem, radością, miłością, WSZYSTKIM!  Nie jesteś zagadką, nie jesteś Bozią w kościele! Jesteś blisko, jesteś wśród nas!  Stoisz tak blisko, patrzę z zachwytem w Twoją twarz.

Co z tym smutkiem, mój Boże? Co z tęsknotą tych wszystkich zgaszonych serc, pytam? A Ty śpiewasz mi w głowie słodkim głosem: "Blisko tak... nie jak w zagadce, nie jak w zwierciadle, lecz twarzą w twarz!"  Świat jest  tak pełny Ciebie, a jednocześnie wołający rozpaczliwym krzykiem samotności człowieka... a wystarczy podnieść wzrok i chcieć być blisko.
Może jeszcze nie rozumiesz Boga, nie wiesz o co w tym całym życiu chodzi, nie wiesz co robić w szalonym pędzącym świecie... Próbowałeś już wszystkiego, byłeś już wszędzie, dałeś z siebie tak dużo a wciąż jest Ci mało? Wciąż gonisz za szczęściem, a ono ucieka... Nie masz na nic czasu!
 Jesteś w tym wszystkim BLISKO? Blisko słońca, jesieni? Dotykasz żółtych liści, zbierasz kasztany? Oglądasz twarze ludzi, widzisz jakie są? Wiesz jak wygląda Twoje serce? Jesteś z nim blisko?  Przytulasz je czule? Przytulasz ludzi? Uśmiech, spojrzenie... rozgrzewają jak czuły dotyk...

"W porannym powiewie poczuję zapach Twój, usłyszę Twój szelest, utonę w zachwycie na widok Twój. W naszym ogrodzie będziemy przechadzać się... Blisko tak..."   Bóg jest tak blisko. Urządź sobie ogród w swojej duszy, spaceruj w nim często, nie bój się  tam samotności i tęsknoty, bo  to one prowadzą w ramiona TEGO, Który przytula najczulej. Poznasz Go, na pewno...  

Smutek życia leczy się bliskością.






Matka - Makatka





Prawda dogania mnie każdego dnia.

Okoliczności ostatnich dni znowu posadziły mnie na kanapie. Z Małym. Chore, marudne dziecko, nie pozwoliło mi nawet na chwilę oddalić się od niego, tuliło się, zmęczone siedząc na kolanach cały dzień. Wychodziłam z domu po wytchnienie, kiedy drzemał spokojnie w popołudniowej porze. Odpoczynkiem jest dla mnie różaniec. Tak, chodzę codziennie ze starszymi dziećmi do kościoła. Dziś miałam nawet taki pomysł, żeby napisać jakieś swoje, matczyne rozważania tajemnic różańcowych, ale siedząc z Małym na kanapie, czytając mu książeczkę, przyszedł mi do głowy inny temat.

Czy masz taką chwilę, w której siedzisz bezczynnie i obserwujesz otaczający cię  wokół świat? Patrzysz i do spostrzeżeń przychodzą nagle przemyślenia, pojawia się jakaś głębia chwili... Wypłynęłam na nią właśnie dziś, siedząc z moją małą, słodką i chorą miłością na kolanach. Strasznie mi było dobrze. Taka chwila wypełniona spełnieniem. Kiedyś nie miałam na to czasu. Nie siedziałam, nie myślałam, nie obserwowałam. Ja, matka - Polka, męczennica dnia codziennego i nadmiaru obowiązków, nie miałam na nic czasu! Nawet na okazywanie dzieciom czułości w chorobie. Obiad, pranie, sprzątanie, zabieganie... Opieka w chorobie była kolejnym obowiązkiem, który starałam się solidnie wypełnić, jakoś przetrwać ten czas. Myślę, że wszyscy gdzieś uciekamy w obowiązki, zapominając trochę o tym, że powinny im towarzyszyć także uczucia. W pośpiechu codzienności zaniedbujemy uczucia, bo trzeba je okazywać, a to zajmuje trochę czasu...
Dziś znam już trochę inny, lepszy sposób na moje życie. Zabieganie zwolniłam do tempa, w którym widać prawdę. Dostrzegłam nagle zaniedbane potrzeby innych, ich oczekiwania i tęsknoty, które zauważone i spełnione wzajemnie, zaczęły budować piękniejsze życie i prawdziwą miłość i bliskość. Jeszcze niedawno byłam zapędzoną, nadaktywną matką, próbującą być doskonałą w tym swoim matkowaniu i "żonowaniu". Wszystko zmieniło się, kiedy ze swojego życia wykreśliłam na zawsze jedno słowo: zapędzona. Wiem, że jest ono moim wrogiem, który kradł szczęście i spełnienie. Dlaczego? Bo zapędzona i zabiegana nie dostrzegałam wielu rzeczy. Chwile najbardziej potrzebujące uwagi przelatywały mi w szalonym tempie przed oczami i znikały szybko w bezkresnym oceanie niecierpiących zwłoki spraw. Moje życie było rwącym potokiem, który podmywał spokojne brzegi mojej rodziny. Chaos i tempo życia przewróciły mnie na lewą stronę, wywirowały, jak pralka nastawione w niej pranie. Stałam się odwirowaną z najpiękniejszych uczuć i chwil, pogniecioną tempem życia matką - makatką, która zwątpiła w swoje wewnętrzne piękno.

Siedząc na kanapie z Małym przy boku, robię czapkę na drutach. Tak, mam czas na takie rzeczy! Wyrzuciłam za drzwi zabieganie. Mam czas na robienie pięknych makatek, serwetek, czapek, szalików, koszyczków i wielu innych rzeczy, które swym pięknem karmią oczy pełne miłości. Uwielbiam te swoje ręczne robótki, bo są to czynności, które mogę  wykonywać jednocześnie z innymi. Mogę przy nich rozmawiać z bliskimi, być przy nich, słuchać ich, towarzyszyć dzieciom w odrabianiu lekcji, czy mężowi w wieczornym odpoczynku przy jego ulubionym filmie. I mogę być dobrą żoną i matką. Prawdziwą, która odnalazła na wszystko czas...
Długo zastanawiałam się, jak i gdzie szukać zgubionych momentów i chwil. Jak  zorganizować życie, by czasu było więcej. Odpowiedź dał mi różaniec :) Cudowna modlitwa, która wymaga  właśnie odnalezienia czasu... Zmęczona tempem życia i bezsilna sięgnęłam po piękny, bursztynowy różaniec, który dostałam kiedyś od męża. Początki były trudne, nieudolne. Później szło mi lepiej, bo modliłam się obierając ziemniaki, odkurzając i prasując. Odkryłam, że jest tak wiele czynności, które można wykonywać jednocześnie! Później modlitwa ta tak weszła mi w nawyk, że nawet nie wiem kiedy, zakochałam się w niej, a ona pokazała mi gdzie jest mój zgubiony czas... Na dodatek zaczęłam lubić wszystkie nudne domowe czynności. Przyszło też większe pragnienie modlitwy, ciszy i miłości. Zaczęłam rezygnować z rzeczy, które okazały się być do niczego nie potrzebne, przestałam robić wszystko na siłę, ograniczyłam życie do swoich pragnień, bez zadowalania publiczności.
Dziś mam czas, żeby tulić dziecko w chorobie, czytać mu książeczki i śpiewać. Nie oglądam telewizji, nie biegam po wyprzedażach w markowych sklepach, nie wożę dzieci na tysiące zajęć dodatkowych. Już nie płynę z prądem...

Papież Franciszek mówił do młodzieży, żeby zeszła z kanap. Ja mówię dziś do Was, drodzy zabiegani rodzice: jeśli Wasze życie nabrało zbyt dużego tempa, jeśli dopadła Was życiowa gorączka, to usiądźcie na kanapie. Usiądźcie i popatrzcie na to, co dla was najważniejsze. Pomyślcie z kubkiem gorącej herbaty w ręku o tych, których kochacie, popatrzcie na nich, posłuchajcie i pobądźcie z nimi, ze sobą...

Tu na kanapie dogania  człowieka prawda, która czasem bardzo zaboli. Trzeba wtedy otulić się cierpliwością i przeczekać ten czas, jak jesienne przeziębienie. Gorączkę życia trzeba przebyć nawet na leżąco, pod grubą kołdrą Bożej Miłości. Zdrowe serce kocha mocniej, widzi więcej, czuje piękniej...

Moją gorączkę życia ostudził różaniec... Pomógł odnaleźć czas i nauczył kochać. Życzę i wam tego samego na czas październikowej słoty.

P.S. Gdyby ktoś poczuł, że przeziębienie nie przechodzi, to służę lekarstwem:) Mam także czas na to, by z zarzuconych kiedyś na strychu koralików, robić małe różańce, które zmieścisz w dłoni i zabierzesz ze sobą wszędzie, tak dla wzmocnienia swojej  duchowej odporności ;)


 
 




Puzzle życia




Wczoraj miałam urodziny. W południe udałam się do fotografa, na małą sesję zdjęciową. Super! Tylko  jakoś nie tego dnia... Uśmiech przychodził mi z trudem, wydawał się sztuczny, policzki bolały od wysilania się w  wyrazie zadowolenia. Nie chodzi mi o to, że nie byłam ucieszona pomysłem na zdjęcia, po prostu od jakiegoś czasu noszę w sobie dziwny, wewnętrzny smutek. Mimo, że w życiu na prawdę nie mam na co narzekać, że idę do przodu, mając wizję prostowania swojej drogi, z jasnym planem na przyszłość, gdzieś w sercu noszę jakąś posępność, coś co mnie zasmuca i boli. Mimo życia, w którym wszystko zaczyna się rozjaśniać i daje spełnienie i zadowolenie, jest coś, czego brakuje. Znacie to uczucie, kiedy układając puzzle zostaje ostatni kawałek, wkładacie go we właściwe miejsce i mówicie: łał! zadowoleni z efektu swojej pracy i zachwyceni obrazem, który ujrzeliście? Ja czuję się, jakbym ciągle wkładała kawałek nie od tej układanki... Niby pasuje kształtem, ale to nie ten... Mimo zadowolenia z całego mojego wysiłku układania pojedynczych dni w całość mojego życia, boleśnie odczuwam jakiś niedosyt, brak, niecierpliwość. Może to jesień tak działa? A może to jakaś tajemnica, której bez pomocy Najwyższego sama nie odgadnę...

Szłam główną ulicą miasta, wracając z sesji. Głowę miałam zaprzątniętą myślami, w sercu niosłam melancholię i jakieś udręczenie brakiem odpowiedzi na pytania duszy. Słońce świeciło przyjemnie, a jesień przypomniała o sobie babim latem, które poczułam na swoim policzku.  Ktoś złapał mnie za rękę, mówiąc przez łzy: "Przepraszam, nie ma pani na chleb?" Ja z  pajęczyną na policzku, ona ze łzą cierpienia. Starsza pani, nawet schludnie, choć staromodnie ubrana... bezdomna. Ja w moim pięknym białym płaszczyku, ona w płaszczu pamiętającym moje dzieciństwo. Ja z niedosytem duszy, ona z niedosytem ciała... Stałam tak przez chwilę, patrząc w jej smutne, załzawione oczy, nad nami świeciło to samo jesienne słońce. Boleśnie zapiekło coś w sercu... Zakleiłam ten żal opatrunkiem z napisem bądź dobra jak chleb... 

Szłam główną ulicą miasta, wracając z sesji...  Smutek duszy wyleczyłam miłością.

Wyzwanie - PRAWDA








Prawda zdejmuje ludziom maski z twarzy. Prawda ujawnia piękno, wyzwala...

Chodzimy różnymi ścieżkami. Dokonujemy wyborów, podejmujemy decyzje budujące drogę, którą kroczymy przez życie.  Zastanawiałam się ostatnio, dlaczego moja droga zamiast być prostą, szeroką i elegancką promenadą, jest wąską ścieżyną wiodącą przez trudny do pokonania teren. Wiele zakrętów, serpentyn, stromizn... Często miałam wrażenie, że taka droga zaraz się skończy jakąś przepaścią, bo nie widziałam, co kryje się za kolejnym życiowym zakrętem. Skoro tak wiele tych wiraży, pomyślałam, to znak, że idę pod górę, bez widocznego celu, przez ciemne zakamarki pełne zarośli i krzaków, przez które trzeba się sprytnie przeciskać, idąc dalej, poraniona często cierniami, podrapana  gałęziami i zmęczona... O tak, zmęczenie daje w kość! Wtedy najłatwiej zrezygnować z życiowego marszu. Ilu z nas wybiera wtedy rezygnację, wraca na życiową kanapę, przykrywa się ciepłym kocykiem i siada przed ekranem telewizora czy monitorem komputera? Wielu! Popatrz na świat wokół Ciebie... Oczy wpatrzone w miliony monitorów, serca karmione iluzją, kłamstwem. Sztuczne, miłe ciepełko. Wygoda i luksus. 

Wielu z nas siedzi, ja wciąż idę... Siedzę  teraz właściwie na małej polanie. Odpoczywam po przedzieraniu się przez życiowe chaszcze, opatruję mniejsze i większe skaleczenia. Odzyskuję oddech. Ciepło mi tu i dobrze... Na mojej polanie świeci Słońce. I przyszło mi do głowy, że musi istnieć taka życiowa ścieżka, która, choć wiedzie pod górę, to jest widna, prosta i bezpieczna. Taka, po której idąc, choćby nocą, będę widziała jasną gwiazdę, wskazującą drogę... Jest taka droga. To droga prawdy i uczciwości.



Rozmawiałam ostatnio z kimś o takiej drodze. Podobno wcale się nie opłaca. Idąc nią, doskonale cię widać, nie możesz założyć wygodnej maski, udawać ani kłamać. Jak zdejmiesz swój kamuflaż, to zawsze skopią ci tyłek, bo taki jest świat, takie jest życie... Czy na pewno? Warto, czy nie warto?



Ruszam dziś w drogę. Wybrałam tą, po której się podobno iść nie opłaca. A jeśli? Jeśli Adam i Ewa byliby uczciwi, nie skończyliby zawstydzeni w krzakach, przestraszeni, zalęknieni i niepewni. Ja wierzę mocno w to, że na końcu mojego wędrowania znajdę swoją rajską oazę. Jeśli Bóg jest Światłością, to niemożliwe jest, by idąc tą drogą wpaść w przepaść, której nie będzie wcześniej wyraźnie  widać. Jeśli Bóg jest Drogą i Prawdą, to wybieram ten szlak, by znaleźć Życie. Prawdziwe życie. Z pięknymi widokami.

Podjęłam  wczoraj wyzwanie. Od dziś będę żyła w prawdzie, uczciwie - bez kłamstwa, kombinowania i oszukiwania siebie i innych, bez maski i kamuflażu.  Czy tak się da? Czy jest to możliwe? Chcę sprawdzić, czy w dzisiejszym świecie prawda faktycznie się nie opłaca.

Rzucam to wyzwanie Wam wszystkim. Nikogo nie nominuję. Zbieram chętnych. Masz tyle odwagi by zrobić to ze mną?

Najbardziej cieszę się z tego, że ruszam z Panem Bogiem w sercu, spokojna, że On mnie strzeże, czuwa nade mną i jest moim cieniem...
Jeśli ktoś myśli, że będzie to dla mnie łatwe zadanie, to jest w wielkim błędzie. Wiem, że moje życie czeka wielka rewolucja. WIELKA! 
 
 
 

Photo by Brooke Cagle on Unsplash






Idzie jesień...



Dzieci wróciły do szkoły, niebo codziennie  płacze deszczem, jakby tęskniło za powoli odchodzącym latem. Do południa w moim domu panuje cisza, czas jakby wolniej płynie, by od południa nabrać tępa. Krzątam się w tej swojej codzienności z głową pełną myśli. Jeszcze nie oswoiłam się z tą poranną samotnością wśród czterech ścian. Serce tęskni za ogrodową przestrzenią, ciepłem słońca, bogactwem kolorów, dźwięków i pięknych doznań... W cieplejszych ubraniach  jakby zbyt ciasno. Poranki pełne  są mgły, która stopniowo podnosi się i ukazuje coraz wyraźniejszy widok za oknem.

W moim sercu też jakby mgła, na którą składa się dziwny natłok myśli, obaw i niepokoju. Chciałabym widzieć już jaśniej i wyraźniej. Jestem niecierpliwa. Nie lubię okresów pomiędzy.  Pomiędzy latem a jesienią, pomiędzy oczekiwaniem a rzeczywistością, pewnością a niepewnością, pustką a pełnią. Taki czas niepewności, niedosytu, niewiadomej trochę mnie rozdrażnia, bo trzeba być na wszystko gotowym. Nie wiadomo, co odsłoni mgła, czy jesienne słońce, pełne jeszcze ciepła i rozświetlające  nowe, przyjemne i zachwycające barwy, czy deszcz i słotę, którą trzeba pokochać, żeby nie być wciąż zawiedzionym.

Na kuchence gotują się pomidory. Mimo ponurej pogody, cudnie pachnie latem. Będzie przecier. Czerwony, słodki, pełen wspomnień słonecznych dni, radości, jaką miałam pielęgnując pomidorowe krzaczki. Zamykam słoiki i już dziś wiem, że usłyszę: "mamo, pyszna ta zupa z naszych pomidorów, dobrze, że robisz przetwory!"
Wbrew wszechobecnej nowoczesności otaczającego nas świata, pędowi za luksusem, na który ciężko pracujemy tracąc swoje siły i czas, ja trwam i odnajduję się w świecie staromodnych przetworów, ręcznych robótek, reperowania staroci i robienia czegoś z niczego. Mam nadzieję, że dom, który tworzę dla moich bliskich, jego atmosfera i zwyczaje będą kiedyś  dla moich dzieci jak te dzisiejsze słoiki pachnących pomidorów. Marzę o tym, że kiedy dorosną i staną pośród niepewności życiowych jakby we mgle, otworzą  ich wieczka i wypełnią swoje serca słodyczą i zapachem tego, w co wkładam całe swoje życie. Wierzę, że będzie to aromat i smak miłości, który rozleje się w ich pamięci i rozjaśni ponure dni i chwile pełne słotnych myśli, wskaże właściwą drogę. Chciałabym, żeby byli dumni z tego, że dorastali w domu, gdzie "pomidory" rosły zawsze na wyciągnięcie ręki...

Naklejam na słoiki etykietki z datą i nazwą.  Mimo, że pomidorowe krzaczki  na grządkach wyglądają dziś już marnie, zbiory są zadowalające. Mam nadzieję, że ten rok zachowamy w pamięci jako równie obfity. Jestem szczęśliwa i zadowolona, bo spiżarnia mojego serca jest już solidnie wypełniona dobrymi wspomnieniami wspólnych chwil.  W tym roku najbardziej cieszą mnie owoce letnich wyjazdów oazowych dzieci i naszej pierwszej, wspólnej pielgrzymki. Owoce są szczególnie cenne, bo zatopione w wyjątkowej zalewie, której najważniejszym składnikiem jest słodycz Bożej Miłości.

Czuwanie






Czuwam.  

Jestem matką, żoną, kobietą i mogę napisać miliony zdań o tym, czym jest czuwanie. Nie ważne od czego zacznę opowiadać, moje życie jest nieustannym czuwaniem... 

Niektórzy mówią, że jestem perfekcjonistką. Jestem. I dobrze, bo kiedy wiesz, że pewnego dnia spotkasz Miłość Doskonałą, Absolutną, Pełną, to chcesz być gotowa. Zawsze. Idealnie.  Perfekcyjnie. Na tyle, ile po ludzku może ci się wydawać doskonale. Kocham i  każdego dnia chcę kochać więcej, lepiej, mocniej, pełniej... Czuwam więc  nad tą miłością, by piękniała, by  nie straciła nic z tego blasku, którym już świeci.

Czuwam - Nie śpię, otwieram szeroko oczy, trwam w gotowości, by zacząć nowy dzień. Mimo wielu trudności, staram się być odważna, nie chcę się bać,  dać zaskoczyć w wydarzeniach nadchodzącego dnia.  Czuwam, myśląc o Miłości. Tęsknię, czekam,  ale żyję pięknie w tej swojej codzienności. Daję z siebie tyle, ile mogę najwięcej. Nieustannie działam, ufnie podnoszę wzrok ku niebu, prosząc o siłę, której czasami brakuje. 

Czuwać to dla mnie służyć, dbać, doglądać, matkować, pilnować, pielęgnować. Przed oczami mam każdą sekundę opieki nad czwórką dzieci, mężem, domem, ogrodem, naszym rodzinnym życiem. Ciężka to praca i nie sposób wymienić tu wszystkich drobnych czynności, które na nią się składają. Jedno jest pewne, gdyby nie Miłość, nie byłoby sensu, nie byłoby po co, nie byłoby siły.  Czuwam, by  ta miłość wzrastała, kwitła, owocowała. Doglądam, jak boży ogrodnik, któremu dano w opiekę kilka drogocennych sadzonek. Wielka to odpowiedzialność, takie czuwanie, ale i radość wielka,  niesamowita pociecha z dobrze wykonanej pracy. 

Kiedyś szybko traciłam siły, wydawało mi się, że życie przyciska, tłamsi, oczekuje, wymaga ponad miarę. Dziś wiem, że ci, co zaufali Miłości, otrzymują tyle siły, że mogą czynić wszystko, nawet latać jak orły! Boża miłość w sercu wszystko w moim życiu poukładała. Cel mojego czuwania jest tak niesamowity, że dla Niego wszystko warto, każdy wysiłek jest przyjemnością. Kiedy z ufnością patrzysz na jaśniejące przed tobą Światło, wszystko wydaje się inne. Zmieniają się priorytety, widzisz jakby wyraźniej rzeczy ważne i ważniejsze,  nie myślisz już, czy coś opłaca się zrobić, tylko to robisz. Od razu, natychmiast. Bo robisz to dla Niego - dla Boga. I nagle pragniesz  robić jeszcze więcej. Miłość w środku ciebie sama się mnoży, chcesz ją rozdać, uszczęśliwiać innych.  Dostajesz nagle  skrzydeł, latasz, umocniona Bożą Siłą niczym prawdziwy orzeł... Czujesz smak przestworzy, pachnie ci już niebo...   
Odtąd  musisz  już czuwać inaczej: chronić, stróżować, osłaniać, stać na straży swojego gniazda.  Teraz czuwanie jest nieustanną czujnością, wytężaniem uwagi, bacznością  o każdej porze, by nikt nie włamał się do twojego domu, do twojego serca i nie zabrał tego, co masz najcenniejsze.

Myślę, że gdyby każdy uświadomił sobie teraz, w tej chwili, jak drogocenne skarby trzyma  w swoich rękach, jak wiele posiada, czuwałby odtąd tak jak ja, w każdej sekundzie. Znasz wartość swojego skarbu? Wylicz teraz tylko to, z czym jutro byś chciał się obudzić...

 Zło nie śpi. Czuwa, czeka... Odpierasz atak? Czy pozwalasz się okradać? 

Czuwaj, cokolwiek to dla ciebie znaczy: chroń, pilnuj, bądź uważny. Stróżuj, uważaj, obserwuj, bądź ostrożny, zajmuj się, stawaj w obronie, wytężaj uwagę, otaczaj opieką, pielęgnuj, doglądaj, stój na straży. Otwórz szeroko oczy. Pilnuj swojej Miłości! Bo nie znasz dnia, ani godziny, kiedy przyjdą po to, co z tej miłości wyhodowałeś. Pilnuj! bo nie wiesz też, kiedy przyjdą cię z niej okraść. Czuwaj nieustannie...

Nie wiem, kiedy Bóg zapuka do moich drzwi. Czekam, trwam  w gotowości, żyjąc najlepiej jak potrafię. Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie ta chwila, Pan Bóg zastanie mnie przy właściwym zajęciu. Chciałabym wtedy mieć rozpostarte skrzydła nad tym, co dla mnie najcenniejsze, gotowa do lotu w stronę Nieba.

P.S.  Myślę, że będzie wtedy niezły ubaw, bo gdy Pan Bóg rozłoży SWOJE skrzydła, oniemiała zapomnę, czym jest lata... ziemskie fruwanie. 
 
 Photo by Sabina Sturzu on Unsplash


Być żoną





Małżeństwo to sakrament święty. Święty... słowo odbija się echem w mojej głowie. Dotykam obrączki na serdecznym palcu, patrzę na jej kształt i nagle dociera do mnie mocno, że jest ona taką złotą aureolą, która ma świecić nieustannie nade mną i moim mężem, przypominając nam o tym, dokąd zmierza nasza wspólna wędrówka przez życie.
Moja aureola ma  15 lat. Dzięki Bogu miałam przez ten okres tyle siły i miłości, by nie zdjąć jej z palca. Z jej blaskiem bywało różnie, bo bycie żoną to strasznie trudne zadanie. Zadanie, którym jest troska o Miłość. 
Niedawno zrozumiałam, że ta Miłość to Bóg, który  obecny w małżeństwie, przemieni wszystko i podniesie z każdego upadku, z ludzkich słabości i grzechów. Tylko On zna się na tym najlepiej. Nie ja, nie mąż, którzy nosimy w swoich sercach własne pomysły na związek i życie, ale ON, Ten, który uczynił nas jednym ciałem.

Tak trudno zawierzyć, zrezygnować z siebie, zaufać i przyjąć Bożą Miłość w małżeństwie. Ciężko jest pracować  nad swoją  postawą, doskonalić się i wzrastać, a co dopiero robić to wspólnie, w związku, który jest święty, a my tacy niedoskonali...
 Nie raz cierpiałam, chcąc na siłę uświęcić męża, nie raz myślałam, że to  ja jestem wspaniała, a on ma tyle do zrobienia. Wzniosłe zamiary, marnowanie czasu i siły... Szukałam wielu sposobów, aby być szczęśliwą żoną. Przez wiele lat wybierałam różne ścieżki, oczekując chwały na końcu każdej z nich, znajdując wciąż niedosyt, pustkę i samotność. Wiele lat błądziłam, sądząc, że znajdę lepszą drogę, że zmienię męża na doskonalszego... Niejednokrotnie nie miałam już pomysłu na to, jak być dobrą żoną. Jakiś czas temu, chlipiąc pod nosem z bezsilności, spojrzałam na obrączkę i przypomniałam sobie słowa przysięgi złożonej mężowi: ślubuję ci Miłość... i zrozumiałam, że to Bóg jest tą Miłością.   Bez Boga nie ma  udanego małżeństwa. To Boża Miłość przemienia mojego męża, doskonali go, jednoczy nas i stawia na właściwej ścieżce, podnosi z upadków.

Być żoną, to pragnąć Boga w sercu swojego męża. Być żoną, to pielęgnować w sercu płomień Miłości Bożej, chronić go i podsycać. Uczę się wciąż tego, że wszystko, co czynię, przeżywam i myślę, ma być wypełnione Bogiem. ON ma być na pierwszym miejscu, żeby wszystko inne było na właściwym miejscu i we właściwym czasie. Tylko ON jest w stanie odbudować wszystko to, co przez własną pychę, dumę  słabość i brak ufności zepsuliśmy. Być żoną, to czujnie troszczyć się o wiarę, nadzieję i miłość w sercu swoim i męża.

Tylko Bóg ma taką siłę i moc, która sprawi, że nasze obrączki będą świeciły niezwykłym blaskiem, a woń Jego Miłości w nas zachwycać będzie swoją  słodyczą.

Photo by Peter Ovralov on Unsplash

Pielgrzymka



Szóstego sierpnia wyszłam razem z rodziną z domu, by oddać serce Maryi. Nie wiedziałam wtedy, że oddając Jej mój najcenniejszy skarb, zyskam więcej niż mogłoby mi się przyśnić w najpiękniejszym śnie. Wróciłam tak zakochana, tak zachwycona Bożą obecnością, że po ludzku brakuje mi słów uwielbienia. 

Pierwsza w życiu pielgrzymka mojej sześcioosobowej rodziny była wielkim wyzwaniem, drogą której jeszcze nie znaliśmy, przynagleniem: "idźcie i głoście". Spakowani w dwie walizki, z namiotem kupionym w ostatniej chwili, w nowych butach i z małym wózkiem, w który wsadziliśmy naszego niespełna trzyletniego Małego, ruszyliśmy rodziną do Matki, nieświadomi trudu fizycznego i duchowego, który był przed nami.

Nie sposób opisać wrażeń towarzyszących wędrówce.  Nie jestem w stanie opowiedzieć o wzruszeniach, pięknych chwilach, ludziach, historiach życia, eucharystiach, konferencjach i uczuciach pielgrzymkowych. To trzeba przeżyć.  Wielu nas podziwiało, wielu mówiło o naszej odwadze pielgrzymowania rodzinnego. A ja dziś mówię: to nie odwaga, to nie chęć pokazania, że taki wysiłek jest do uniesienia, to MIŁOŚĆ Największa Ze Wszystkich szła w moich nowych sandałach. Bo jak wytłumaczyć to, że przeszłam bez żadnej kontuzji, bez bąbli i bólu fizycznego 200km, z małym dzieckiem w wózku, z trójką starszych narzekających na trud dzieci, w nowych butach, boso - bez skarpetek, miesiąc po operacji? Jak wytłumaczyć to, że mimo serca, w które z każdym krokiem wbijały się ciernie kłopotów, żalu, bólu i trosk, które obolałe wniosłam na Jasną Górę, potrafiłam unieść swą rękę do nieba i zaśpiewać z uwielbieniem: O NAJWYŻSZY!!! Tylko Miłość może dokonać takich rzeczy. 
Tylko TY, MATKO, możesz nas tej Miłości nauczyć. To Ty, Maryjo, zapraszasz nas na pielgrzymi szlak, byśmy idąc uczyli się wielbić Twojego Syna. Jestem przekonana, że każdy z nas szedł prosić Cię o jakąś łaskę, niósł swoją intencję, znosząc trud, a kłaniając się przed Twoim tronem uwielbiał Boga za to, że dotknął naszych serc, wlewając w nie miłość, przemieniając i uzdrawiając  nas.

Najpiękniejszym dniem mojego pielgrzymowania był piątek, marsz w ponad trzydziestostopniowym upale, głęboko przeżyta droga krzyżowa i różaniec rozważany w ciszy. Przy tajemnicy ukoronowania cierniem, realnie poczułam ból  serca, wróciło wiele zranień, o których nie mogłam zapomnieć... Przy tajemnicy dźwigania krzyża jedyny raz podczas pielgrzymki poczułam ciężar trudu drogi, którą pokonywałam tego dnia sama, za całą rodzinę. Przeżyłam moment zwątpienia, zabrakło mi wiary na ułamek sekundy. Serce pękało, ciężar krzyża przygniatał duchowo. A potem, przy ostatniej tajemnicy śmierci na krzyżu, nie umarłam, lecz narodziłam się, bo poczułam, jakby moje serce pocałował sam BÓG. Pocałował, przytulił, otarł łzy i wyszeptał: kocham was: takich utrudzonych, cierpiących, zmartwionych, pysznych, niepokornych, niecierpliwych, tchórzliwych, wątpiących, samotnych... Poczułam wtedy, że to dla tej Miłości warto żyć. Tylko Ta Miłość jest doskonała. Tylko z sercem wypełnionym Bogiem mogę wszystko. 

To nie odwaga powiodła mnie na szlak pielgrzymki. To Miłość, żywy Bóg, którego  widziałam każdego dnia przy mnie, w osobie każdego brata i siostry, w każdym geście, słowie, zdarzeniu. To Miłość budziła mnie bladym świtem, to On był w tych, którzy nalewali wrzątku do porannej kawy, w tych, którzy dzielili się chlebem, kanapką w drodze. To Miłość wypełniała butelki z wodą, które wkładał mi mąż na drogę do plecaka. To Ona - Boża Miłość - karmiła nas rękami utrudzonej służby gastronomicznej, strzegła oczami porządkowych, syciła duszę poprzez słowa kapłanów i eucharystię, opatrywała rany rękami służby sanitarnej, podnosiła na duchu śpiewem muzycznych. 

Zakochałam się. 
Po uszy, a może i jakoś więcej...
Jeden pocałunek, jedna sekunda, jedna pielgrzymka odmieniła na zawsze moje życie. 
Pragnę więcej, mocniej i lepiej... żyć , kochać, służyć i głosić chwałę. 
Jestem gotowa, o Najwyższy!

Ketchup domowy z cukinią



Ketchup z cukinią? Kiedy w zeszłym roku dostałam przepis na ten warzywny sos, nie bardzo chciało mi się wierzyć, że smakiem będzie przypominał ten z pomidorów. Sprawdziłam. Smak jest genialny, konsystencja idealna (to właśnie zasługa cukinii), kolor piękny.
W mojej spiżarni, obok dżemu truskawkowego, jest tym skarbem, który najszybciej znika z półek:)
Przepis jest nieskomplikowany, nie ma możliwości, żeby się nie udał!
No to do dzieła!


Domowy ketchup z cukinią.


1,5 kg obranej cukinii
0,5 kg  cebuli
1 3/4 szklanki octu
400g koncentratu pomidorowego
2 łyżki soli
1 łyżeczka pieprzu mielonego
1 łyżeczka papryki ostrej
1 łyżeczka papryki słodkiej


Obraną cukinię pokrój w kostkę, cebulę w półplasterki, dodaj 2 łyżki soli, wymieszaj razem i odstaw na ok. 3 godziny. Po tym czasie odlej sok, który się pojawił i smaż cukinię ok 45 minut na małym ogniu, mieszając co jakiś czas. Dodaj teraz cukier i ocet, smaż dalej, ok. 15 minut. Dodaj następnie pozostałe składniki:koncentrat, pieprz i paprykę. Jeśli lubisz ketchup bardzo pikantny, możesz dodać także pół łyżeczki chilli. Gotuj jeszcze ok 5 minut. Pozostaje tylko zblendować wszystko na gładką masę. Przełóż teraz ketchup do małych słoiczków i pasteryzuj ok 15-20 minut.  Gotowe!











Wyjdź na spotkanie



Od tygodnia w moim domu panuje cisza. Starsze dzieci wyjechały na wakacyjny wypoczynek. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do takiego bezruchu. Mąż od rana w pracy, Mały uczepiony mojej ręki, nie opuszczał mnie na krok, jakby pilnował, żebym nigdzie nie odeszła. Po kilku dniach oswoiliśmy się z takimi okolicznościami. Choć pojawiła się także i  matczyna tęsknota, serce mam przepełnione radością. Dzieciaki dzwonią i opowiadają o cudownych wakacjach z takim szczęściem w głosie, że ogarnia mnie wielkie zadowolenie i spokój.

„Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą." Te słowa dzisiaj wyjątkowo trafnie ujmują mój dzień. Z wielką radością patrzę i słucham. Zadowolona, z Małym na kolanach, chłonę otaczający mnie świat. Do mnie dziś Boże Słowo mówi: rozkoszuj się chwilą, korzystaj z ciszy, oddychaj Mną, Jestem tu... Daję Ci ten czas, czerp z niego, zażywaj Mojej Miłości! Odkąd odkryłam, że patrzenie na świat oczami serca, a nie rozumu daje przeogromną radość, częściej wykorzystuję czas na obserwowanie. Tak po prostu. Siedzę i patrzę. Coraz częściej czuję, jakby otwierały się przede mną drzwi, a za nimi nowy, cudowny świat pełen niezwykłego światła. Budzą się we mnie uczucia, których  nie potrafię nazwać słowami.

Jestem szczęśliwa, że widzę i słyszę Cię, Boże! Czasami nawet nie zdążę dokończyć myśli mojego uwielbienia, a Ty, Panie, puentujesz je powiewem wiatru, który niesie zapach łąki pełnej polnych kwiatów, rozgrzanej lipcowym słońcem. Osładzasz wszystko śmiechem mojego  brzdąca,  ćwierkaniem wróbli, które wydziobują okruszki słodkiej bułki, którą przed chwilą niezdarnie wpychał do buzi Mały.  Ptasi koncert u moich stóp, ciepło słońca i lazur nieba nade mną. Zieleń trawy, szum drzew, zapach ziół w ogródku, brzęk pszczół mozolnie pracujących w kwitnącym oregano. Ach! i motyl tuż obok, na krzaku poziomki! Szczęśliwe oczy moje, Panie, i uszy szczęśliwe... Nie znam  słowa, którym nazwałabym mój zachwyt w tej chwili!

Do mnie dziś Bóg mówi: zatrzymaj się, usiądź, zostaw obowiązki, korzystaj z chwili, którą ci ofiarowałem. A do Ciebie? Co mówi? Słyszysz ten głos? A może słyszysz odgłosy świata, nie widząc i słysząc w tym Boga? Jeśli siedzisz, trwasz w miejscu, które Cię męczy i którego masz dosyć, w sytuacjach, czy relacjach, które zamykają Cię szczelnie na piękno tego, co wokół, może powinieneś  ruszyć z miejsca, zrobić krok w kierunku szczęścia, usłyszeć Boży głos, który nieustannie mówi Ci o tym, jak bardzo Cię kocha. Nie zmarnuj dziś szansy spotkania...
Uwierz mi, przyjdzie taki czas, że będziesz każdego poranka budził się szczęśliwy, a pierwsza Twoja myśl będzie uwielbieniem, dziękczynieniem za radość, która wypisana będzie w Twoim sercu Jego Miłością. 
Słowo Boże jest Żywe, więc nie wiem czy masz iść, czy zatrzymać się. Sam zdecyduj... Otwórz szeroko swe oczy  i bądź dziś naprawdę szczęśliwy! 

instagram

Copyright © Babskie Skarby