Samo życie
Zastanawialiście się, co robiłam przez ostatnie dwa miesiące, które minęły mi, niczym pstryknięcie palcem? Odpowiedź jest prosta - doświadczałam życia, zachwycałam się światem, smakowałam chwil, zgłębiałam piękno uciekających momentów. Nic wielkiego...
Czasami zatrzymałam się tylko na chwilę. Wciągnęłam nosem zapach zbliżającej się burzy, poczułam go głęboko w sobie. Drżące powietrze przepełnione skwarem popołudnia docierało do moich płuc, rozchodziło się po całym ciele, by poruszyć serce, by wstrząsnął nim ogrom Bożej potęgi.
Rozkładałam czasem sekundy na czynniki pierwsze. Czułam całą sobą lęk drżących liści, szarpanych nagłym porywem wiatru, przerażonych możliwością oderwania od życiodajnych soków drzewa-matki. Wytężałam wzrok, rozkoszując się błękitem południowego nieba i wieloma odcieniami szarości i bieli chmurzastego puchu na nim. Ogarniałam spojrzeniem jego zalotną miękkość, rozdmuchaną na brzegach w kosmate, półprzeźroczyste, cienkie niteczki. Misterne arcydzieło utkane z kropelek odbijających geniusz mistrza - Stwórcy!
Innym razem dotykałam bosą stopą chłodu rosy, skrzącej się o świcie, kradłam całą sobą świeżość porannej zorzy. Karmiłam się śpiewem ptaków, które nigdy nie przesypiają poranka.
Jadłam truskawki, poziomki, czereśnie... Dawałam ulgę, uginającym się pod ciężarem czerwonkawej, soczystej słodyczy, pędom zasadzonych w zeszłym roku malin. Kładłam te rarytasy garściami w słoje, zamykałam szczelnie, przyprószone cukrem, ucałowane wcześniej ciepłymi promieniami lipcowego słońca.
Siadałam też, wypełniona zachwytem, nasycona po brzegi, ucieszona i szczęśliwa, w domowym zaciszu, wygrzewałam się w blasku miłości w bardziej pochmurne dni. Mrużyłam oczy, ale tylko na chwilę, by nie uciekła mi zbyt szybko, kolorowa lekkość motyla, który wpadł do salonu przez szeroko otwarte na ogród drzwi...
Wieczorami wtulałam się w czułe i bezpieczne ramiona męża, kołyszące mnie w objęciach do snu i szeptem dziękowałam Bogu do ucha opowieść o obrazie naszego życia, cenniejszym niż niejedna "Mona Lisa". Sercem radosnym śpiewałam cichą modlitwę: dziękuję Ci, Panie, za to, że dałeś mi życie, bym mogła cieszyć się wszystkim... Za skarby każdego dnia, którymi tak hojnie mnie obsypujesz, za najkrótszą nawet chwilę ekscytującej przygody bycia z Tobą...
Biada tobie, nieszczęśliwy człowieku, szukający szczęścia w pędzie po więcej i więcej, tylko po to, by wreszcie zacząć żyć.